Najstarsi, żyjący tomaszowianie na pewno pamiętają jeszcze nawoływania rzemieślników parających się ostrzeniem noży i nożyczek, którzy wraz ze swoim przenośnym warsztatem krążyli od podwórka do podwórka obwieszczając: „Noże, noże ostrzę!”. Albo krzyki „szmaciarzy” skupujących starą odzież w zamian za gotówkę, albo kubki, patelnie i garnki. „Szmaty, szmatyyy skupuję!”. Czasami też na tomaszowskie podwórka zaglądali konstruktorzy maszyn do szatkowania kapusty obwieszczając możliwość skorzystania z tego typu usługi: „Szatkowanie kapusty, kapustyyy!”.
Obok tych, tworzących dawny klimat nawoływań, było jeszcze jedno, które brzmiało mniej więcej tak: „Komu źródlana woda, komu?!”. Temu ostatniemu towarzyszyły donośne dzwonki, zapowiadające przyjazd do miasta charakterystycznego konnego zaprzęgu z pomalowaną na kolor niebieski beczką, w której wozacy z Brzustówki wozili wodę czerpaną z wówczas podtomaszowskich Niebieskich Źródeł dla wszystkich chętnych z centralnej części miasta, pozbawionego rozbudowanej sieci wodociągów.
Źródlaną wodę na przełomie XIX i XX wieku rozwozili w większości mieszkańcy nadpilickiej Brzustówki, tworząc tym samym (razem z dorożkarzami oferującymi swoje usługi z kolei pasażerom) poniekąd „dzielnicową korporację”. Dla „brzustówkowian” była to okazja do dodatkowego zarobku i uzupełnienia skromnego zazwyczaj, pochodzącego z uprawy niezbyt żyznej roli gospodarskiego budżetu. Źródlana wodę pitną mogli oni dostarczać na podstawie koncesji udzielanej przez tomaszowski magistrat. Jednym z najbardziej znanych woziwodów był zamieszkujący na ul. Wodnej Paweł Nowak oraz jego pomocnik – nastoletni syn Tadeusz. Z kolei dorożkarstwem zajmowali się dwaj dziadkowie Andrzeja Kobalczyka, znanego tomaszowskiego regionalisty, dziennikarza i popularyzatora naszej lokalnej historii – Władysław Magiera i Antoni Kobalczyk. Ale też Stanisław Gorzela i Jan Szlacheta, kolejne dwie niezwykle barwne postacie z Brzustówki.
Parający się dostarczaniem wody do jej czerpania używali specjalnego rusztowania, które było ustawione tuż nad wywierzyskiem Niebieskich Źródeł. Po zaczerpnięciu wody przy pomocą żurawia, jej ręcznym przepompowaniu, woda spływała pochyłą rynną do beczki znajdującej się na wozie, której pojemność wynosiła od 400 do 800 litrów. Później wiadro takiej wody można było nabyć za 10 groszy. Po dotarciu do miasta, pomocnik wozaka, lub sam wozak obwieszczał mieszkańcom przybycie beczkowozu (towarzyszył mu głośny dźwięk dzwonka). Gospodynie z Tomaszowa „wiadrami” nabywały źródlaną wodę niezmiernie ją sobie chwaląc za jej smak i „miękkość”. To na niej zimą parzyły herbatę, a latem gasiły pragnienie domowników. Te bardziej zamożne wykorzystywały ją do prania i do mycia włosów.
W MCK – Skansenie Rzeki Pilicy można obejrzeć rekonstrukcję „niebieskiego beczkowozu” oznaczonego inskrypcją: „Woda Źródlana No 2, Paweł Nowak, ul. Wodna 27”. Wspomniany beczkowóz w przeszłości brał udział w paradzie towarzyszącej Festiwalowi „A może byśmy… do Tomaszowa”, przemierzając Aleję Piłsudskiego i Plac Kościuszki. Źródlany beczkowóz poruszał się dokładnie w miejscach uwiecznionych na fotografiach z lat 30. ubiegłego wieku, przekazanych skansenowi przez tomaszowskiego regionalistę i kolekcjonera – Jerzego Pawlika. Znów przeszłość naszego miasta na chwilę zagościła w przyszłości…
Źródło: MCK – Skansen Rzeki Pilicy
Fotografie: Archiwum MCK – Skansen Rzeki Pilicy
Więcej ciekawych historii o tomaszowskich dorożkarzach opowiada Andrzej Kobalczyk w kolejnej odsłonie cyklu „Nasze historie”, do którego obejrzenia serdecznie Państwa zapraszamy.
Wersja z audiodyskrypcją tutaj.